Z Karoliną Winkler, wołominianką, naszą koleżanką ze Szkoły Nikko Tai Chi, rozmawiamy o tym, co dały jej ćwiczenia.
Po co ćwiczysz tai chi? Przecież trzeba się męczyć…
Męczyć? Nie trzeba się męczyć. Owszem niektóre ćwiczenia sprawiają trudność – w zależności od naszej sprawności, ale porównując z innymi dynamicznymi sportami (koszykówka, bieganie, fitness etc.), tai chi wcale nie męczy. Jest wręcz przyjemne. Pierwsze 3 zajęcia były dla mnie trudne, bo ja nigdy wcześniej nie wykonywałam tak wolnych ruchów. W moim życiu zawsze był sport: rolki, tenis ziemny, siatkówka, fitness i zawsze ćwiczenia były dynamiczne, wymagały dużo ruchu i potu. Po trzecich zajęciach coś zaskoczyło. Od tego czasu tai chi i qi gong są dla mnie przyjemnością i relaksem. Tai Chi to nie tylko ćwiczenia fizyczne, to praca z oddechem, qi gong, to jest po prostu medytacja w ruchu.
A w pracy, były jakieś efekty?
Z perspektywy pracy przy biurku tai chi to rewelacja! Wspaniale wpływa na kręgosłup – w każdym jego odcinku. Po całym dniu siedzenia przy biurku, w szczególności teraz podczas pandemii, kiedy mniej się ruszamy – jak najbardziej pomaga. Ćwiczenia na rozluźnienie karku, w odcinku szyjnym i piersiowym – bardzo często stosuję, jak tylko czuję napięcie w tych obszarach. Do tego uczymy się pracy z oddechem i rozwijamy świadomość własnego ciała. Mam wrażenie, że ćwiczenie tai chi również poprawia nastrój i dodaje energii. Kiedyś po powrocie z zajęć zabrałam się za sprzątnie, bo nie widziałam co mam zrobić z nadmiarem energii, a było to w środku tygodnia, około godziny 20.
Od kiedy trenujesz?
Tai Chi ćwiczę od 2008 roku. Pierwsze lata regularnie – 2 razy w tygodniu, od 2010 staram się wyjeżdżać na letnie obozy. Po obozach letnich zawsze czuję się o wiele spokojniejsza, zrelaksowana, szybko się nie denerwuję. A do tego poznaje się fantastycznych ludzi! Po przeprowadzce do Niemiec miałam przerwę, ale teraz uczestniczę regularnie w zajęciach online.
Co na to twój mąż, nie narzeka, że lepiej zupy byś nagotowała i ciasto upiekła?
Jak wiesz, mój mąż ćwiczy razem ze mną. Tak naprawdę cała przygoda z tai chi zaczęło się od jego problemów z kręgosłupem. Od zawsze miał i nadal ma pracę siedzącą i w pewnym momencie wypadły mu dyski. Od tego czasu ciągle dokucza mu kręgosłup. Szukałam dla nas zajęć sportowych w Wołominie i trafiliśmy do Ewy właścicielki herbaciarni (chyba już nieistniejącej). Ewa prowadziła też zajęcia jogi w MDK. Jak tylko usłyszała o problemach mojego męża, to od razu wysłała nas na tai chi, a nie na jej zajęcia jogi. Tai chi to po prostu zbawienie dla mojego męża. Jak tylko przestaje ćwiczyć regularnie, po krótkim okresie czasu słyszę: boli mnie… I chyba to jest najlepsze podsumowanie.